Czysta harmonia

Czysta harmonia

Kiedyś napisałem książkę „Niedostępna Góra Papuasów”, która opowiada o Indonezji z lat 90-tych ubiegłego stulecia, takiej której już nie ma. W kontekście tego co w tej chwili spotkało naszą Ziemię, totalna światowa epidemia corono-virusa chciałbym przypomnieć jeden z rozdziałów mojej książki, który opowiada o tym jak bardzo każde zjawisko na naszej Planecie, każda choroba, katastrofa czy śmierć gdzieś daleko od nas, wpływa na to, co dzieje się z nami i wokół nas.  Nikt nie żyje w odosobnieniu. Dla przyrody, której jesteśmy integralną częścią, nie ma państw i granic, które sztucznie stworzył człowiek i jego pieniądze…..”

Zapraszam do lektury:

… Następnego dnia popłynęliśmy razem na Gili Nanggu. Dowiedziałem się, że to święte dla buddystów miejsce przypływu energii. Niewielką, porośniętą lasem wyspę można obejść wokoło w ciągu dwudziestu minut. Roztacza się stąd wspaniały widok na sąsiedni Lombok, a patrząc w kierunku zachodnim, podziwiać można wyrastającą na horyzoncie górzystą Bali. Tuż przy plaży, w cieniu drzew, właściciel pobudował kilka dwupiętrowych bungalowów z trzciny i bambusa.

W centrum wysepki znajduje się jedyna restauracja. Zamawia się rybę, bo tylko to jest dostępne. Wówczas właściciel idzie na plażę, bierze łódź, wypływa 100 m od brzegu, zarzuca sieci, wraca i rzuca na patelnię złowioną właśnie rybę. Jeśli chcesz ośmiornicę, to woła syna, za godzinę syn przypływa z ośmiornicą.

Wyspa jest koralowym atolem. Szmaragdowy kolor wody zachęcił nas do kąpieli. Wspólnie z Urszulą i Marią wypożyczyliśmy maski i faje do nurkowania. Tuż przy brzegu woda była cieplejsza niż moje ciało. Poczułem się tak, jakbym wszedł do domowej wanny, pełnej ciepłej, przyjemnej solanki. Wokół rafa koralowa, ale nie tak barwna, jak w innych miejscach świata, w których nurkowałem. Ta była szara i martwa. Owszem, przemykały różnokolorowe ryby, ale ich ławice nie były liczne.

Przy obiedzie gospodarz wspomniał, że umieranie rafy zaczęło się przed dwoma laty. To tragedia dla całego archipelagu. Właściwie do końca nie wiadomo, co jest przyczyną umierania koralowców – czy zanieczyszczenie środowiska, czy może podwyższenie temperatury wody w morzach tego regionu. Te małe organizmy morskie o wapiennych szkieletach żyją w ciepłych wodach przybrzeżnych i porastają wierzchołki podwodnych gór wulkanicznych, wyspy, wyniesienia dna. Są niezwykle czułe na każdą zmianę temperatury wody i obumierają, gdy ta zmienia się nawet o kilka stopni Celsjusza.

Rafy umierają od Malediwów[1] aż po Australię. Wszystkiemu podobno winien jest ciepły prąd oceaniczny El Niño[2], który dwa lata wcześniej podniósł temperaturę wody aż o 5 stopni Celsjusza. Skutkiem działania El Niño na przełomie lat 1997 i 1998 były klęski żywiołowe, które dotknęły wiele miejsc na całej kuli ziemskiej i pochłonęły setki ofiar. Huragany występowały ze zwiększoną częstotliwością we wszystkich krajach południowej Azji oraz Ameryki Środkowej. Z kolei susza dotknęła nie tylko Indonezję, ale oddalone od Pacyfiku miejsca w południowej Afryce, w Australii i w północnej części Ameryki Południowej. W innych jeszcze miejscach wystąpiły opady deszczu wywołujące gwałtowne powodzie. El Niño jest niewątpliwie fenomenem klimatycznym. Ten ciepły prąd morski pojawiał się zawsze cyklicznie co 10-15 lat u zachodnich wybrzeży Ameryki Południowej, ale w ostatnich latach zaczął występować częściej. Nigdy jednak nie dokonał takich spustoszeń jak ostatnio. Zaczyna się najczęściej w okolicach Świąt Bożego Narodzenia u wybrzeży Peru i Chile. Dlatego właśnie tamtejsi rybacy nazwali go niewinnie „dzieciątkiem”, czyli po hiszpańsku el niño. Ale pojawienie się „dzieciątka” dla tysięcy rybaków nie oznacza wcale narodzin bogatego sezonu. Jest to zapowiedź klęski połowów w tym regionie Pacyfiku i ogromnych strat.

Ciepły prąd El Niño sprawia, że płynące z południa zimne, antarktyczne wody Prądu Peruwiańskiego radykalnie ocieplają się. To z kolei sprawia, że bogate ławice ryb odpływają. Na ich miejsce pojawia się mała ilość gatunków ciepłolubnych, nie zawsze nadających się do połowów. Tak więc, kiedy rybacy peruwiańscy w okolicach Świąt Bożego Narodzenia zauważą, że woda w oceanie jest cieplejsza, a w sieciach znajdą się ryby inne niż zawsze, mogą być pewni, że nadchodzi El Niño.

Pojawianie się El Niño powoduje odepchnięcie zimnego prądu antarktycznego od wybrzeży Ameryki i skierowanie go na obszar w kierunku aż po Nową Gwineę. Ten nowy zimny konkurent „dzieciątka” został nazwany przez badaczy oceanów „dziewczynką” – po hiszpańsku La Niña. Jest on w równym stopniu odpowiedzialny za anomalie klimatyczne, szczególnie w okolicach Australii i całego archipelagu indonezyjskiego.

Jeszcze kilka lat temu, po zejściu z Aconcagua, leżałem na plaży u wybrzeży Chile, w małej wiosce rybackiej Cifuncio. Wieczorem rybacy zaprosili mnie do ogniska i poczęstowali wielką, smakowitą rybą. Byli zadowoleni ze wspaniałego połowu. Dziś leżę na plaży, ale po drugiej stronie Wielkiego Pacyfiku, tysiące mil od brzegów Ameryki Południowej. Wtedy nie podejrzewałem nawet, że tamte wody oceanu mogą mieć tak duży wpływ na życie tutejszej rafy koralowej. Że rybak z Chile może „przewidzieć” zmiany po drugiej stronie Wielkiej Wody. Że jego klęska połowu to też zapowiedź umierania np. rafy na Gili Nanggu. Kto wie, czy najsilniejszy w XX wieku El Niño na Pacyfiku nie miał też wpływu na powódź w Polsce w lecie 1997 roku? Nikt dokładnie nie potrafi wytłumaczyć dlaczego ciepły El Niño pojawia się coraz częściej, zwiastując katastrofy. Być może głównym winowajcą jest sam człowiek wyrzucający do atmosfery z rur samochodów i fabrycznych kominów dwutlenek węgla, wywołując w ten sposób efekt cieplarniany Ziemi?

Gili Nangu – fot. Jerzy Kostrzewa

Tu, na Gili Nanggu, poczułem jak bardzo każde zjawisko na naszej Planecie, każda choroba, katastrofa czy śmierć gdzieś daleko od nas, wpływa na to, co dzieje się z nami i wokół nas. Zrozumiałem wyraźnie, że nikt nie żyje w odosobnieniu. Dla przyrody, której jesteśmy integralną częścią, nie ma państw i granic, które sztucznie stworzył człowiek i jego pieniądze. Dlatego tak ważne jest, byśmy nie byli obojętni na zjawiska, które pozornie nas nie dotyczą. Jeżeli w tym wielkim organizmie, jakim jest nasza Ziemia, coś się „psuje”, prędzej czy później odczują to wszyscy, bez względu na to gdzie mieszkają.

Na tej wspaniałej wysepce pozostałem kilka długich dni. Budziłem się o wschodzie słońca i wbiegałem do morza, zażywając porannej kąpieli. Całymi dniami siedziałem na plaży. Obserwowałem zmieniające się barwy gór pobliskiego Lomboku, patrzyłem na przepływające łodzie żaglowe. To miejsce i jego złoty piasek przypominało mi ciepło dzieciństwa. Mój dzień mieścił się idealnie pomiędzy wschodem i zachodem słońca. Czułem wyjątkowo silny kontakt z całą przyrodą, napełniałem się siłą dobrej energii. Zapomniałem nawet o całym niepowodzeniu związanym z dotarciem do Carstensza. Cała moja podróż tu, na koniec świata, warta była tych kilku dni spędzonych na Gili Nanggu….

Jerzy Kostrzewa maj 1999 r.

Przystań na Gili Nangu – fot. Jerzy Kostrzewa
Plaża na Gili Nangu – fot. Jerzy Kostrzewa

[1] Malediwy – Wyspy na Oceanie Indyjskim położone na południowy zachód od Indii.

[2] El Niño – zmienny ciepły prąd morski we wschodniej części Oceanu Spokojnego. Płynie od równika wzdłuż brzegów Ameryki Południowej na południe (do 5–7° S) jako niewielki prąd powierzchniowy o temperaturze wody 15–20°C. Sporadycznie nasila się w grudniu, dawniej raz na kilkanaście lat, ostatnio co kilka lat, sięgając na południu do 15°S przy wzroście temperatury wody o 5–10°C. Prąd El Nino odpycha wtedy od brzegów kontynentu płynący w przeciwnym kierunku zimny Prąd Peruwiański i niszczy zasoby łowisk peruwiańskich ze względu na wzrost temperatury i zawartości siarkowodoru w wodzie. Prądowi El Nino przypisuje się katastrofy i klęski ekologiczne w różnych regionach międzyzwrotnikowych. (na podstawie Encyklopedii PWN).