Wracam z epoki kamiennej
W ubiegłym roku ukazało się pierwsze polskie wydanie książki autorstwa Heiricha Harrera „Wracam z epoki kamiennej”. Miałem zaszczyt napisania wstępu do tej książki, która jest pewnego rodzaju dziennikiem wyprawowym ekspedycji w niedostępne góry Śnieżne Nowej Gwinei w roku 1962. Harrer jako pierwszy pokonał 700 metrową ścianę Piramidy Carstensza i wszedł na wierzchołek. Ale cel górski stał się tylko pretekstem dla eksploracji niedostępnych dolin Nowej Gwinei zamieszkałych przez papuaskie plemiona żyjące tak jak w epoce kamiennej bez znajomości koła, naczyń i pisma.
W latach 60-tych książka stała się bestselerem literatury górskiej i podróżniczej. Osobiście miałem okazje powtórzyć drogę Harerea w latach 90-tych – było to pierwsze polskie wejście. Zachodnia Gwinea należąca do Indonezji nadal należy do ostatnich dziewiczych miejsc na naszej planecie. Poniżej moja przedmowa do książki:
PRZEDMOWA
Już dawno fizycy odkryli, że myśl to nic innego jak inteligentna energia. Myśl – pomysł – marzenie… a potem wszystko to, co się wokół Ciebie dzieje, może prowadzić czasami nawet podświadomie do wymyślonego celu.
Kiedy dokładnie dwadzieścia lat temu biwakowałem na grani West Buttres w drodze na McKinleya na Alasce, sąsiadująca ze mną grupa wspinaczy, prowadzona przez Wally’ego Berga i Petera Athansa (przyp. 1), opowiadała o programie wspinaczkowym polegającym na zdobyciu Korony Ziemi. Dowiedziałem się wtedy, że najwyższym szczytem Europy według geografów nie jest Mont Blanc, a Elbrus na Kaukazie, i – co najważniejsze dla tej opowieści – że najwyższym szczytem Australii i Oceanii nie jest wcale Góra Kościuszki, lecz jakaś zagubiona w dżungli na Nowej Gwinei Piramida Carstensz. Nazwa i miejsce wydały mi się najbardziej egzotyczne z możliwych. Nawet dla kogoś, kto wielokrotnie przemierza szlaki świata, były trudne do szybkiego zlokalizowania. Piramida Carstensza – ta „tajemnica” zaczęła mnie od razu pochłaniać, a myśl o tej górze zaczęła nabierać mocy sprawczej…
Po powrocie z Alaski zacząłem rozmyślać, w jaki sposób zdobyć ten egzotyczny cel i znaleźć się na Nowej Gwinei. Całymi tygodniami starałem się znaleźć materiały o tym zapomnianym krańcu Ziemi. Przede mną pojawiły się setki pytań, ale najczęściej pozostawały bez odpowiedzi. Był rok 1994, nie było jeszcze w Polsce Internetu i Google’a. Pamiętam, że ktoś przyniósł mi pożółkły egzemplarz czasopisma „Poznaj Świat” z początku lat sześćdziesiątych z artykułem Doktor Grzimek (przyp. 2 ) na Nowej Gwinei. Na owe czasy była to sensacyjna wyprawa, podczas której miejscowi nadzy Papuasi zaglądali pod kadłub małego samolotu, zastanawiając się, jakiej płci jest ten wielki ptak. W innej jeszcze gazecie jakiś misjonarz opowiadał historie z Nowej Gwinei, gdzie tubylcza ludność, która po raz pierwszy zobaczyła samochód i wysiadającego z niego białego, nazwała to cudo techniki matką białego człowieka. Proste skojarzenie – przecież ów człowiek wyszedł z wnętrza wielkiego metalowego stwora…
W tamtych czasach Nowa Gwinea jawiła mi się jako miejsce wyjątkowe, zaginiony świat, w którym tubylcze plemiona uprawiały kanibalizm, a paprocie wyrastały do gigantycznych rozmiarów. Na mapie wyspa przypomina ogromnego, zastygłego w bezruchu ptaka, szybującego pośród mórz Oceanii. To pod względem wielkości druga po Grenlandii wyspa Ziemi i największa w obszarze tropikalnym. Jej powierzchnia odpowiada Europie Środkowej, od wschodu do zachodu ma 2500 kilometrów, a od północy do południa – około 700 kilometrów. Porośnięta jest jedną z ostatnich na naszej planecie tropikalnych dżungli.
Ta ogromna Wyspa, dziedzicząc schedę po epoce kolonialnej, została sztucznie podzielona na dwie należące do różnych państw części: wschodnią i zachodnią. Część wschodnia, zarządzana jakiś czas przez Australię i ONZ, stała się w 1975 roku niezależnym państwem o nazwie Papua Nowa Gwinea. Ta część wyspy, szczególnie w ostatnich trzydziestu latach, przeszła niewiarygodną przemianę. Opracowano dokładne mapy, wybudowano drogi, wprowadzono przemysł, rozwinięto handel, a tradycyjne zwyczaje mieszkańców zamieniono w komercyjny teatr.
Zupełnie inaczej wygląda druga, zachodnia strona wyspy. Zajęta siłą w latach sześćdziesiątych przez armię indonezyjską po ustępujących Holendrach, stała się największą prowincją Indonezji i nazwana została Irian Jaya(przyp.3) ( Czytaj: iriandżaja)) – gorącą zwycięską ziemią. Ta zachodnia połowa Nowej Gwinei pozostaje wciąż jednym z najdzikszych i najbardziej odizolowanych zakątków naszej Ziemi. Ekolodzy zgodnie nazywają Irian ostatnią wielką puszczą w obszarze Azji i Pacyfiku. W tym ogromnym kraju nie ma ani jednej drogi pozwalającej dotrzeć do jego wnętrza czy przejechać z jednego krańca na drugi.
Wyspa kryje wiele tajemnic i nadal jest słabo opisana i spenetrowana. Pozostaje wciąż królestwem lasu deszczowego, bagien i otulonych chmurami gór sięgających prawie 5 tysięcy metrów wysokości. I to właśnie tu, w niedostępnych Górach Jayawijaya (Góry Śnieżne) kryje się Piramida Carstensza, najwyższy szczyt pomiędzy Himalajami a Andami i tym samym najwyższy wierzchołek Australii i Oceanii. Po raz pierwszy zauważona została przez holenderskiego żeglarza Jana Carstensza. Opływając w 1623 roku Nową Gwineę południowym wybrzeżem, zobaczył lśniące białe czapy śnieżne w wysokich górach. Po powrocie do Europy nikt nie chciał uwierzyć, że na 4 stopniu, na południe od równika mogą leżeć śnieg i lodowiec. Jak na owe czasy odkrycie to było wyjątkowe. O dwieście lat wyprzedzało zauważenie śniegów Kilimandżaro w Afryce.
Nazwa masywu, wywodząca się od nazwiska swojego odkrywcy, powszechnie się przyjęła, choć Indonezyjczycy zmienili ją na Puncak Jaya (Góra Zwycięstwa), chcąc podkreślić swoją obecność w tym regionie po odejściu Holendrów.
W 1994 roku nie znalazłem polskich opracowań na temat tej egzotycznej góry i Irian Jaya. Tylko z zagranicznych czasopism wspinaczkowych można było się dowiedzieć, iż droga na Piramidę Carstensza nie należy do łatwych. Wyglądało na to, że jest to siedemsetmetrowej wysokości skalna ściana o trudnościach dochodzących miejscami do VI stopni według wspinaczkowej skali. A dotarcie do niej prowadzi wielodniowa przeprawa z wioski Ilaga przez błotnisty, pełen pijawek i insektów las deszczowy. Szukałem też kogoś, kto już był na Nowej Gwinei lub brał udział w ekspedycji w nieznane góry Jaya. Okazało się jednak, że góra ta jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych nie miała zbyt wielu wejść, a z Polski nie było tam nikogo.
Przypadek sprawił, że w bibliotece uniwersyteckiej w Poznaniu wpadł mi w ręce jedyny tam egzemplarz książki „Ich komme aus der Steinzeit” Heinricha Harrera (wydanej w roku 1965). Dziennik wyprawowy autora, który jako pierwszy pokonał siedemsetmetrową ścianę Piramidy Carstensza i 13 lutego 1962 r. stanął na jej wierzchołku wraz ze swoimi przyjaciółmi: Bertem Huizengą, Russelem Kippaxem i Philipem Temple’em. I być może to moja własna podświadomość sprawiła, że dziś, po wielu, wielu latach, mam okazję i zaszczyt napisać wstęp do polskiego wydania książki Przychodzę z epoki kamiennej Heinricha Harrera. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku była ona światowym bestsellerem literatury podróżniczej i nareszcie, po pięćdziesięciu latach, doczekała się polskiej edycji.
Sam Heinrich Harrer zyskał sławę w środowisku alpinistycznym już wcześniej, jako pierwszy zdobywca północnej ściany Eigeru (Alpy Berneńskie) w roku 1938. Ale największy rozgłos przyniosła mu inna, autobiograficzna książka z 1952 roku „Siedem lat w Tybecie. Moje życie na dworze Dalajlamy”, która w 1997 roku została zekranizowana w filmie o tym samym tytule.
Książka Przychodzę z epoki kamiennej to chronologicznie ułożony dziennik podróży autora, gdzie cel – Piramida Carstensza – stał się tylko pretekstem dla eksploracji niedostępnych dolin Nowej Gwinei zamieszkanych przez papuaskie plemiona żyjące tak jak w epoce kamiennej bez znajomości koła, naczyń czy pisma.
Wyprawa Harrera w 1962 była ostatnią ekspedycją poprowadzoną w czasie, gdy prowincją administrowali jeszcze Holendrzy. Rok później, po aneksji wyspy przez Indonezyjczyków wysokie góry Jayawijaya zostały na wiele lat zamknięte. Następne, nieliczne wyprawy po za geografią terenu i klimatu, musiały zmagać się z nową trudnością tego kraju – barierą indonezyjskiej biurokracji.
Kanadyjczyk Pat Morrow, pierwszy zdobywca Korony Ziemi, podobno walczył o oficjalne pozwolenie na dojście pod Carstensza aż siedemnaście miesięcy. Było to w roku 1986. Negocjacje z Indonezyjczykami prowadzone były wtedy przez polityków najwyższego szczebla.
Pamiętam też moje własne zmagania, kiedy musiałem stoczyć wielomiesięczną urzędową batalię, aby uzyskać wymagane pozwolenia od władz wszystkich możliwych resortów w Jakarcie: policji, wojska i ministerstw transportu, zasobów mineralnych, turystyki, spraw zagranicznych, wewnętrznych… Nie byłoby to oczywiście możliwe bez pomocy kogoś na miejscu.
Ostatecznie pod koniec listopada 1995 roku wszystkie ministerstwa wyraziły zgodę i pozwoliły na wjazd do Irian Jaya z możliwością wejścia na Piramidę Carstensza. Było to ponoć pierwsze takie pozwolenie wydane przez Indonezyjczyków Polakom, bo też do roku 1990 trudno było z polskim paszportem w ogóle wjechać do Indonezji. Owszem, wizy dawano, ale Polska była krajem z bloku sowieckiego, a rząd w Jakarcie pod władzą Suharto nie bardzo lubił kogokolwiek z tej części Europy. Niestety, okazało się, że był to dopiero początek mojej osobistej długiej drogi w Góry Jayawijaya. W styczniu 1996 roku, gdy miałem już w kieszeni bilet lotniczy do Jakarty, władze Indonezji wprowadziły w prowincji stan wyjątkowy. Powodem zamknięcia Irian Jaya dla ruchu turystycznego było porwanie dwudziestoosobowej międzynarodowej ekspedycji przez miejscowych Papuasów. Wyprawę trzeba było zawiesić…
Moja dalsza droga w Góry Śnieżne Nowej Gwinei, nie zawsze legalna, „trwała” kolejne trzy lata i 12 lipca 1999 roku nareszcie osiągnąłem wierzchołek Piramidy Carstensza, pozostawiając na szczycie pierwszą polską banderkę. Przygód związanych z tą wyprawą i podróżą do interioru Papui było wiele, a historia tego wejścia została opisana w książce Niedostępna Góra Papuasów (2001) i opatrzona piękną przedmową Piotra Pustelnika.
Ale wróćmy do naszego autora i jego książki Przychodzę z epoki kamiennej. Dla Harrera była to ponoć najtrudniejsza wyprawa życia. Dwukrotnie ocierał się o śmierć. Miał wówczas dokładnie pięćdziesiąt lat. Harrer i jego towarzysze potrzebowali miesiąca, żeby dotrzeć z wioski Ilaga pod ścianę Carstensza. Dziś wyprawy pokonują tę trasę w mniej niż dziesięć dni. W jego ekspedycji wzięło udział aż stu dwudziestu tragarzy, którzy dźwigali ponad dwie tony własnego bagażu. W ekwipunku nie zabrakło nawet pontonów, by ewentualnie spłynąć rzekami na południowe wybrzeże, a stamtąd do Australii. To była bardzo dobrze przygotowana wyprawa. Chyba jedna z ostatnich w historii odkrywania tych gór, która prowadziła przez tak dziewicze tereny. Jako tragarzy Harrer zabrał nagich Papuasów z plemienia Dani, którzy nigdy wcześniej nie mieli na sobie żadnych ubrań, a jedynym odzieniem mężczyzn była zakładana na penisa specjalna nakładka (koteka) z tykwy. Jeszcze podczas mojej eksploracji wyspy w latach dziewięćdziesiątych był to powszechny strój tego plemienia. Ale Harrer musiał nagich Dani przyodziać, zabierając ich w śnieżne góry. Było to niezwykle zabawne. Guziki brali za ozdoby, a dziurki za dziury w materiale. Nie widzieli różnicy pomiędzy nogawką spodni a rękawem koszuli. Niektórzy nakładali spodnie na głowę, a potem nie mogli sobie poradzić przy wkładaniu koszuli na nogi. Najwięcej problemu zajęło przekonanie każdego z Dani, aby zdjął swoją kotekę. W spodniach po prostu nie było na nią miejsca.
Harrer szedł w masyw Carstensza od strony północnej, a znalezione do Doliny Meren przejście nazwał Przełęczą Nowozelandzką. Co ciekawe, na starych zdjęciach lotniczych z okresu II wojny przełęcz ta całkowicie skuta była lodem. Kiedy w 1962 roku ekipa Harrera ją pokonywała, śniegu było niewiele. Dzięki temu tragarze nieprzyzwyczajeni do chodzenia po tak wysokich górach bez trudu ją pokonali. Dla plemion żyjących w cieniu Gór Śnieżnych pokryte lśniącym lodem szczyty miały wręcz magiczną moc. Kiedy Dani zetknęli się na przełęczy po raz pierwszy w życiu ze śniegiem, byli zachwyceni. Ku zdumieniu wszystkich zaczęli ściskać Harrera i jego przyjaciół, chcąc w ten sposób podziękować za to, że ich tu przyprowadził. Śnieg najprawdopodobniej brali za sól. Zaczęli nawet zbierać go do puszek, aby zabrać ze sobą na dół do swoich wiosek i pokazać innym wspaniały dugundugu, jak go nazywali. Jednak nie potrafili sobie wyobrazić, że lód stopnieje i pojawi się woda. I tu pojawia się największa zagadka tak zwanego pierwszego wejścia na najwyższy szczyt Australii i Oceanii. Lodowce strefy równikowej w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat topnieją błyskawicznie. Zauważył to również Harrer, który miał ze sobą mapy z roku 1936 sporządzone przez holenderskiego geologa Jeana Jacques’a Dozy’ego…
Pisząc o wyprawie Harrera, trzeba koniecznie wspomnieć o najważniejszej ekspedycji w ten region dokonanej przez Holendrów przed II wojną światową. Jeszcze w roku 1936 właściwie nie wiadomo było dokładnie, który ze szczytów w masywie Gór Śnieżnych jest najwyższy. Dlatego wszystkie powyżej 4700 m. n.p.m. przyjęło się określać ogólną nazwą Carstensz Toppen. Ale żaden z nich nie został dokładnie pomierzony i uznany za najwyższy czy zdobyty. Jean Jacques Dozy, młody geolog pracujący dla kompani naftowej, postanowił jako pierwszy wspiąć się na najwyższy szczyt z grupy Carstensz Toppen i tym samym dokonać dokładnego pomiaru wysokości. Wspólnie ze swoim szefem dr Antonem H. Colijnem przygotowali perfekcyjną wyprawę. Colijn był zapalonym poszukiwaczem przygód i alpinistą. Ciekawostką jest to, że był też synem premiera Holandii, ale na realizację swojego pomysłu alpiniści nie otrzymali żadnego wsparcia finansowego ani ze strony kompanii naftowej, dla której pracowali, ani ze strony rządu. Wyprawę finansowali z własnych funduszy, a zrealizowali ją w czasie swojego dwumiesięcznego urlopu.
Te dwa miesiące, które mieli do dyspozycji, zadecydowały o zmianie całej strategii wejścia w góry. Colijn i Dozy nie chcieli popełniać błędów poprzednich wypraw w kierunku Carstensza, trwających ponad pół roku. Problemem wszystkich ekspedycji w kierunku Gór Śnieżnych były trudności związane z samym dotarciem do gór oraz problemy aprowizacyjne armii tragarzy. Stąd Dozy i Colijn postanowili wykorzystać pomoc lotniczą w dostawach zaopatrzenia, aby udział tragarzy ograniczyć do minimum. Mieli szczęście, gdyż pilot Frits J. Wissel, który właśnie zaczął pracę na Nowej Gwinei, tak jak oni był doświadczonym alpinistą i postanowił pomóc im w realizacji pomysłu wejścia na dziewiczy Carstensz. Po powietrznym, dokładnym rekonesansie Wissela, 29 października 1936 roku, Colijn i Dozy wyruszyli z południowego wybrzeża łodziami w górę rzeki Aika. Zabrali ze sobą tylko ośmiu tragarzy – Dajaków z Borneo. Tymczasem Wissel, obserwując z powietrza ekspedycję, dokonywał zrzutów żywności. Później, kiedy Dozy i Colijn weszli już w teren górski, dorzucił im sprzęt. Po ostatnim zrzucie Wissel wrócił do bazy i z dodatkowymi tragarzami dogonił grupę tą samą drogą.
Ostatni biwak ekspedycja rozbiła w Yellow Valley (Żółtej Dolinie), tuż pod ścianą Carstensza. 5 grudnia 1936 roku, o godzinie drugiej w nocy, w świetle księżyca grupa wyruszyła w kierunku szczytu. Po pięciu godzinach wspinania się lodowcem Colijn, Dozy i Wissel osiągnęli najwyższe miejsce lodowca Carstensz, szczyt o nazwie Ngga Pulu. Był to zatem najwyższy punkt pomiędzy Himalajami a Andami. Wysokościomierz Dozy’ego pokazał 5030 m n.p.m. Niestety, był to błąd pomiaru, który pokutuje do dnia dzisiejszego, gdyż ta właśnie wysokość widnieje na większości starych, dostępnych jeszcze dziś mapach! Tymczasem późniejsze badania wykazały, że Ngga Pulu w roku 1936 miała 4906 m n.p.m., co oznacza, że wspinacze byli o dwadzieścia dwa metry wyżej od skalistego Carstensza (4884), uważanego dziś za najwyższy szczyt.
Niestety, lodowiec Ngga Pulu topnieje i od tamtego czasu zmniejszył się aż o czterdzieści pięć metrów i ma aktualnie wysokość 4862 m n.p.m., dlatego dziś jest drugim po Piramidzie Carstensza szczytem Australii i Oceanii. Ponieważ Piramida Carstensza jest szczytem skalistym, a na wierzchołku nie ma czapy lodowej, należy założyć, że w 1936 roku nie Carstensz, a Ngga Pulu był najwyższym szczytem Nowej Gwinei. W 1962 roku Harrer dokonał kolejnych pomiarów wysokości w Carstensz Toppen i odkrył, że Ngga Pulu jest już niższy od Piramidy Carstensza. W związku z tym Harrer zdobył Carstensza bezsprzecznie jako pierwszy, uznając go za najwyższą górę Nowej Gwinei. Oczywiście jest to zgodne z prawdą, aczkolwiek Dozy, Colijn i Wissel byli od niego wyżej.
Należy zadać sobie pytanie, kogo powinniśmy uznać za pierwszego zdobywcę najwyższego punktu pomiędzy Himalajami a Andami: Harrera czy trójkę Holendrów? Podejrzewam jednak, że gdyby Dozy chciał się w roku 1936 wspiąć na Piramidę Carstensza, to raczej by tego dokonał, mimo że jego przyjaciele naprawdę dobrze się wspinali. Góra technicznie jest bardzo trudna do wejścia, a Dozy nie zabrał ze sobą takiej ilość sprzętu wspinaczkowego, jaką miał Harrer. Tymczasem wejście na lodowiec Ngga Pulu było stosunkowo łatwe. Zastanawiające jest tylko to, jak szybko na Nowej Gwinei topnieją lodowce. Ktoś nawet obliczył, że w ostatnim stuleciu stopniało aż siedemdziesiąt procent śniegu w lodowcach Carstensza…
Jean Jacques Dozy nie podejrzewał nawet, jak dalece jego wspinaczkowa ekspedycja zmieni oblicze tej wyspy, a nawet wpłynie na najnowszą historię tych ziem. Idąc od strony południowej, odkrył dwie anomalie geologiczne Ziemi. Górę Grasberg i Ertsberg – największą na Ziemi koncentrację miedzi, złota i srebra, jaką do tej odkryto. Wszystko wskazuje na to, że Harrer nie wiedział o rewelacyjnych tych odkryciach w sąsiedztwie Carstensza. Odebranie Holendrom Zachodniej Papui przez Indonezję, a potem przejęcie przez amerykańskie koncerny złóż pod Carstenszem, być może było dokładnie zaplanowane gdzieś za oceanem, np. w biurach koncernu McMoRan w Luizjanie… Szkoda, że ten ostatni ekologicznie dziewiczy region Ziemi też znalazł się w rękach wielkiej polityki i ekonomi. W efekcie tego odkrycia wybudowano ogromną kopalnię złota, miedzi i srebra (P.T. Freeport Indonesia), która w dużym stopniu kontroluje i ogranicza ruch wyprawowy w Górach Śnieżnych Papui.
W 1999 roku miałem okazję przejechać przez ściśle strzeżone terytorium kopalni. Ale wcześniej odwiedzałem też wioski plemienia Dani w Dolinie Baliem – tej samej, z której Harrer wyruszał w Góry Śnieżne. Moje wrażenia były następujące: na południowych zboczach Gór Śnieżnych amerykańska cywilizacja techniczna rozbiera dwie wysokie góry, czerpiąc z tego miliardowe zyski; na północnych stokach Gór Śnieżnych ich rdzenni mieszkańcy egzystują dalej na poziomie z epoki kamienia łupanego. Taki jest niestety nasz świat…
Pisząc przedmowę do książki Harrera, jestem akurat przejazdem w Bangkoku, mieście związanym z historią wyprawy z 1962 roku. Autor, wracając po wielu miesiącach z „epoki kamiennej”, miał już wykupiony lot przez Australię, Tajlandię i Indie do Europy. Ale jeszcze na Nowej Gwinei amerykański tygodnik „Life” skontaktował się z nim i poprosił o wywiad. Jako miejsce spotkania z dziennikarzami Harrer zaproponował Sydney, Bangkok, Kalkutę lub Frankfurt. „Life” wybrał Bangkok. I tam też w drodze do Europy Harrer przerwał swoją podróż. Dwie godziny później samolot, którym miał dalej wracać do Europy, rozbił się w Indiach. Nikt nie przeżył. Jak pisze sam autor: „a gdybym nie zgodził się udzielić tego wywiadu, z powodu którego wysiadłem? But for LIFE, I woudn`t be alive”.
Podejrzewam, że dobre myśli zawsze towarzyszyły autorowi tej książki, a może spędzone przez niego siedem lat w Tybecie i moc Dalajlamy chroniły go w czasie licznych ekstremalnych wypraw. Tak było, być może.
Jerzy Kostrzewa
Bangkok 25 listopada 2014 r.
Przypisy:
1. Wally Berg i Peter Athans już wtedy byli najbardziej utytułowanymi himalajskimi przewodnikami. Na chwile obecną Peter Atans ma już za sobą kilka zdobytych ośmiotysięczników i aż siedem wejść jako przewodnik na Mt Everest
2. Dr Bernhard Grzimek (1909-87) – zoolog niemiecki. W latach 1945-74 dyrektor Ogrodu Zoologicznego we Frankfurcie nad Menem. Odbył wyprawy do Afryki, Nowej Gwinei, Australii w celu badania zwierząt stadnych. Niestrudzony rzecznik i organizator ich ochrony. Doprowadził m.in. do utworzenia Parku Narodowego Serengeti w Tanzanii.
3. Irian Jaya (czytaj: irian dżaja) – w języku indonezyjskim jaya znaczy ‘zwycięski’, a irian pochodzi z lokalnego języka sąsiedniej wyspy Biak i znaczy ‘gorący ląd wschodzący znad oceanu’. Holendrzy używali nazwy ‘Nowa Gwinea Holenderska’, świat zna również używaną czasami nazwę „Papua Zachodnia”, którą wymieniają wszyscy przeciwnicy aneksji tej części wyspy przez Indonezyjczyków. Od 2001 roku prowincja Irian Jaya oficjalnie zmieniła nazwę na „Papua” bedąc terytorialnie najwiekszą prowincja Indonezji
4. Klasyczna wspinaczkowa skala tatrzańska ma sześć stopni trudności, licząc od I – bez trudności do VI – skrajnie trudna.