Przygoda na Alasce z 1994 roku
… wyobraź sobie, że można „zatrzymać samolot” w locie na twoje życzenie i jeszcze wsiąść do niego, jak na stopa …
W 1994 roku wspinałem się na najwyższą górę Ameryki Północnej Mt. Mc Kinley. Była to już moja druga próba wejścia na tę lodową Piramidę. Pierwsza wyprawa w 1990 roku zakończyła się niepowodzeniem – ja i mój kolega musieliśmy wycofać się będąc zaledwie dzień drogi przed szczytem. Ale ten pierwszy wyjazd był dla mnie prawdziwą szkołą przetrwania w Arktyce. Wtedy nie mieliśmy pieniędzy na kosztowny czarter małego samolotu, który zabrał by nas w górę lodowca skracając drogę do szczytu, a potem odebrałby nas stamtąd. Dlatego szliśmy sto pięćdziesiąt a może więcej km z ogromnym balastem na plecach, pieszo przez tundrę, walcząc z wiosenną inwazją moskitów, pokonując rzekę McKinley i błądząc pomiędzy szczelinami lodowca Muldrow. Widzieliśmy tylko czasem przelatujące nad nami małe Cesny, prawdopodobnie spieszące odebrać wspinaczy z gór…
Po czterech latach kiedy wróciłem na Alaskę stać mnie już było na czarter. Mały jednosilnikowy samolot typu Cesna, przewiózł mnie i kolegę z osady Talketna w górę lodowca Kahiltna i zostawił na długie trzy tygodnie w lodzie i mrozie. Z tej wyprawy pamiętam kilka ciekawych „doświadczeń lotniczych”. Podczas jednego z biwaków wysoko (ponad 5000m.np.m ) w górach na grani West Buttres odpoczywałem popijając gorącą herbatę i nadsłuchując przez ręczną krótkofalówkę codziennych wieczornych komunikatów pogodowych. Jakież było moje zdziwienie kiedy nagle w eterze zabrzmiał słodki kobiecy głos „do you want some more hot tea, captain? „ ( czy więcej gorącej herbaty kapitanie ?) wszyscy wkoło na biwaku wybuchli śmiechem, tym bardziej, że temperatura powietrza na zewnątrz namiotu gdzie leżałem spadła głęboko poniżej – 20oC. W tym samym momencie ponad nami wysoko przelatywał pasażerski Boeing zmierzający prawdopodobnie z Anchorage w kierunku bieguna północnego a dalej być może do Europy. Prawdopodobnie kobiecy głos stewardesy dobiegł prosto z kokpitu pilotów tegoż samolotu. Potem wielokrotnie w zasięg naszej recznej radiostacji „wchodziły” rozmaite rozmowy pilotów…
Ale ta mała krótkofalówka najwięcej przysłużyła się podczas powrotu z masywu Denali (indiańska nazwa Mt Mc Kinley`a) Zjeżdżaliśmy na nartach kolejny dzień i kolejną noc w dół. Nocą było najbezpieczniej – gdyż większy mróz trzymał mosty śnieżne nad szczelinami lodowca a przy białych nocach Arktyki nie trzeba było używać latarek. Zjazd ten był w tamtym czasie największym moim narciarskim wyczynem życia. Kiedy o świcie docieraliśmy do pierwszej bazy na lodowcu Kahiltna usłyszałem ostry hałas silnika lotniczego. A gdzieś wysoko na niebie pojawiła się sylwetka jednosilnikowej Cesny . Tylko pomarzyć, żeby ten „pojazd” mógł zabrać nas stąd … a może jednak zawołać go ?….
… Kilkakrotnie na wielu kanałach radia próbuje nawiązać kontakt z pilotem, którego samolot powoli oddalał się. W pewnym momencie jest!: –
– Hello tu Mark pilot z K2 Avation, co się dzieje?
– Tu Jerzy polski wspinacz, wracamy z Denali jest nas dwóch, jesteśmy na lodowcu Kahiltna powyżej bazy pierwszej czy może mógłbyś nas zabrać stąd? – odbiór…
– nie ma sprawy, zabiorę was …
Po chwili mała sylwetka Cesny powróciła i zatoczyła ponad naszymi głowami wielkie koło. Pilot pomachał skrzydłami a przez radio podał, że wyląduje nieopodal na lodowcu. Zmęczeni po ponad trzech tygodniach mrozu, śniegu, sztormów i dwudniowym zjazdem na nartach już po niespełna godzinie grzaliśmy się w słońcu na trawie płyty lotniska w osadzie Talketna. I pomyśleć, że można „zatrzymać samolot” w locie na twoje życzenie i jeszcze wsiąść do niego…
Jerzy Kostrzewa 1994 rok
Info:
Mt. McKinley albo inaczej Denali (6194 m npm) – najwyższa góra Ameryki Północnej,(leży na Alasce), góra ta ma największą wysokość względną na Ziemi.