Lotniczy rekord – (1995 rok)
1995 rok – bez biletu w 12 godzin z Elbrusa i postsowieckiej Rosji do Szklarskiej Poręby.
W piątek (kwiecień 2011) zadzwonił do mnie redaktor czasopisma Ławicy Marcin Januszkiewicz: „ Jerzy, czekamy na kolejną twoją opowieść lotniczą do naszego kącika globtrotera…”
I tak bez wielu poszukiwań w pamięci przypomniałem sobie mój powrót z Kaukazu w roku 1995 roku i swoisty rekord jaki dokonałem dzięki podróży lotniczej z postsowieckiej Rosji.
Rzecz miała miejsce w środku lata 1995. W pierwszy piątek sierpnia o świcie, przy pięknym słońcu wspinałem się na najwyższy szczyt Kaukazu i Europy zarazem jakim jest Elbrus ( 5642 m npm).
Jeszcze tego samego dnia w pośpiechu zbiegałem po lodowcu do schroniska „Prijut 11” żeby już pod wieczór dotrzeć do podnóża masywu, do miejscowości Tierskoł. Pośpiech jaki mi towarzyszył miał tylko jeden cel: jak najszybciej wrócić do Polski i zdążyć do Szklarskiej Poręby na sobotni wieczór. Ponieważ w Bazie „Pod ponurą małpą” w Szklarskiej Średniej miałem zaśpiewać na koncercie podczas dorocznej Giełdy Piosenki Turystycznej. Już od lat sześćdziesiątych tradycyjnie w środku lata – co roku zbiera się tam brać śpiewająca piosenki wędrowne i poetyckie, a ja od zawsze nawet będąc daleko od kraju starałem się przyjechać na ten czas do Szklarskiej i być wśród śpiewających znajomych i przyjaciół. Tylko jak to zrobić kiedy jest piątek wieczór gdzieś wysoko w Kaukazie, a do Szklarskiej tysiące kilometrów? A na dodatek nie miałem żadnego szczegółowego planu powrotu, żadnej rezerwacji, żadnego biletu lotniczego !!! i zbyt wielu pieniędzy… jeszcze autobusy na najbliższe lotnisko koło masywu Elbrusa w Mineralnych Wodach przestały kursować w weekend.
W sobotę rano stopem a potem taksówką docieram na lotnisko w Mineralnych Wodach. Mam tylko pomysł, aby pierwszym samolotem dolecieć do Moskwy a potem może jakoś dotrze się do Warszawy…. Lotnisko w Mineralnych Wodach w tym czasie przypominało dobrze strzeżoną twierdze, wokoło czołgi, liczne wojskowe kontrole. Bądź co bądź trwała wojna w pobliskiej Czeczenii a miejsce Mineralne Wody kojarzyło się tylko z porwaniami samolotów i zamachami… Brak biletu lotniczego, pozwoleń, wizy i polski paszport wcale mi nie pomagały w postsowieckim mieście, wręcz przeciwnie. Tylko system „bakczysz” i papierowe jednodolarówki otwierały mi bramy i usuwały przeszkody… w ostatnim momencie załapałem się na samolot lecący do Moskwy. Dziwny był to lot na pokładzie zdezelowanego starego „Iła”. Wewnątrz kabiny zapach czosnku i cebuli. A jeszcze zadziwiający był tzw. podręczny bagaż miejscowych pasażerów o rysach kaukaskich górali. Wielu z nich w torbach na kolanach trzymało: a to np. indyka, a to jakaś „babinka” kosz pełen piskających przeraźliwie żółtych piskląt, a obok mnie mój sąsiad na fotelu wiózł do Moskwy w torbie -… jagnie! Jaka była radość , kiedy jedno z piskląt wymknęło się, a pasażerowie próbowali je złapać zaglądając pod fotele. Odniosłem też wrażenie, jakby większość tych kaukaskich pasażerów ucieka ze swoim dobytkiem od wojny czeczeńskiej, gdzieś do lepszego świata… tylko niestety nikt nie chciał ze mną za wiele rozmawiać, wszyscy się czegoś obawiali…
Samolot szczęśliwie doleciał do stolicy na lotnisko Wnukowo. Było już południe i szansa na dotarcie tego samego dnia do Polski malała, a co dopiero dotrzeć na 20 godzinę do Szklarskiej Poręby. Okazało się że samoloty do Warszawy startują z innego moskiewskiego lotniska, a cena biletu dla mnie jako „innostranca” była niedostępna. Pozostawała podróż pociągiem lub…. W podróży bardzo często szczęście uśmiecha się do mnie w przeciwieństwie do tzw. „życia poprawnego tu w Poznaniu”. Los chciał, że i tym razem stał się cud. Na tablicy odlotów pojawił się napis 13.00 Praga – czarter !!! hmm przecież Praga leży ok. 100 km od Szklarskiej Poręby… Czarter do Pragi wiózł rosyjskich fanów mocnego uderzenia na koncert Roling Stons. Aby się dostać na samolot trzeba było wykupić od organizatorów całą wycieczkę do Pragi. Tzn. bilet wstępu na koncert, hotel i przelot. Na lotnisku organizatorzy chcieli ode mnie widząc że jestem obcokrajowiec bagatela 500 USD !!! Nie stać mnie było na ten luksus… ale w końcu moje pertraktacje z organizatorem zakończyły się otrzymaniem „Bording Paas” na lot do Pragi. Często wybierając się w podróż daleką mam przy sobie banknoty jednodolarowe. Bilet do Pragi otrzymałem pokazując szefowi wyjazdu, gruby plik 100 jednodolarówek… kiedy to zobaczył, uśmiechnął się tylko i zabrał wszystko, nawet ich nie licząc …
Zadowolony z takiego obrotu wydarzeń siedząc już w poczekalni odlotów popijam rosyjski czaj. Czas odlotu niepokojąco zbliża się , ale nikt nie woła do samolotu . Kiedy zapytałem obsługę łamanym rosyjskim „a gdie samoliet do Pragi?„ Pan w wielkiej czapie pokazał tylko na płytę lotniska: „a tam, właśnie jest gotowy do odlotu…”
„ – Coo!! Proszę coś zrobić ja mam bilet na ten lot.”
Pan oficer lotniskowy w wielkiej czapie chwycił za telefon. Za chwilę już schody wraz ze mną podjechały pod samolot. Kiedy wszedłem do środka maszyny i wyprostowałem się, wystające z plecaka kijki narciarskie zrobiły… dziurę w poszyciu sufitu. Stuardesa tylko zdążyła zakrzyczeć „Wnimanie, wnimanie!!!” a potem kazała plecak wrzucić do toalety, kwitując to krótkim „ eee problema niet” . Po czym przyniosła grubą srebrna taśmę i zakleiła dziurę…
Pasażerowie tego lotu do Pragi różnili się bardzo od tych z Kaukazu. Dwa różne światy postsowieckiej Rosji. Piękne zadbane kobiety w ekskluzywnych nowobogackich szatach, a mężczyźni raczej przypominali z wyglądu dyskotekowych ochroniarzy spędzających całe dnie na siłowni. Tym razem „wesoły” samolot zionął alkoholem a pod fotelami walały się puste butelki szampanskoje…
W centrum Pragi byłem już ok 16.00, ale pech chciał, że na dworcu autobusowym pomyliłem autobusy i zamiast na północ w kierunku Harahowa i Szklarskiej pojechałem na pn-wschód w kierunku Nachod oddalając się w ten sposób od mojego celu. Zorientowałem się o pomyłce dość późno w mieście Hradec Kralove. Natychmiast wysiadłem z autobusu i ku radości stojących taksówkarzy na rynku w Hradec zażyczyłem sobie ekspresowy przejazd do Polski . Za jedyne 50 marek niemieckich, kierowca dowiózł mnie dokładnie na 5 minut przed 20 na „ Bazę Pod Ponura Małpą” w Szklarskiej Porębie Średniej. Powitania z przyjaciółmi nie miały końca, tylko nikt nie chciał dać wiary, że jeszcze wczoraj o świcie stałem wysoko na najwyższej górze geograficznej Europy – Elbrusie (5642 m. npm), a przejazd na wariackich papierach z Kaukazu do Szklarskiej zajął mi mniej niż 12 godzin ! – czyż nie jest to globtroterski rekord świata?
Jerzy Kostrzewa przygoda z 1995 roku spisana jesienią 2011